Dziecko w rodzinie - Janusz Korczak (co czytac 2020 .txt) 📖
Dziecko w rodzinie Janusza Korczaka (pierwsza część eseju Jak kochać dziecko) - to nie poradnik ani wykład, ale zapis własnych, przepojonych szacunkiem do drugiego człowieka spostrzeżeń i doświadczeń pediatry, pedagoga i humanisty.
To propozycja pewnej optyki i postawy uważności, książka mogąca być wsparciem dla rodziców i wychowawców, ale nienarzucająca żadnych dogmatów i gotowych rozwiązań.
Autor przyjmuje perspektywę dziecka, staje po jego stronie - ale nie przeciw komukolwiek. Mądry doktor-wizjoner nie waha się mówić o konflikcie dwóch egoizmów między matką i dzieckiem, który wymaga ustalenia własnych, chroniących obie strony granic. Mówi o wstydzie, o złości i nienawiści dzieci, o destrukcyjnej nudzie, o samotności, walce o pozycję w grupie, o seksualności, nierówności płci, powadze doświadczeń płynących z zabaw dziecka.
Nadal, mimo upływu tylu lat, jest to książka aktualna w swej fundamentalnej warstwie. Autor postuluje, by „pozwolić dziecku być tym, czym jest”.
- Autor: Janusz Korczak
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Dziecko w rodzinie - Janusz Korczak (co czytac 2020 .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Janusz Korczak
Każą mówić prawdę, a jak powiedzieć, to się obrażają. Oni są fałszywi: w oczy mówią co innego, a za oczy też co innego. Jak kogoś nie lubią, to udają, że lubią. Ciągle tylko: „proszę, dziękuję, przepraszam, kłaniam się”, myślałby kto, że naprawdę.
Usilnie proszę zwrócić uwagę na wyraz twarzy dziecka, gdy wesoło biegnie, w zapale powie lub zrobi coś zdrożnego, i nagle zostaje ofuknięte brutalnie.
Ojciec pisze; dziecko przybiega z nowiną i chwyta go za rękaw. Ono ani przeczuwa, że zrobi się kleks na ważnym dokumencie. Zgromione patrzy pełnym zdumienia wzrokiem: co się nagle stało?
Doświadczenie paru niestosownych pytań, nieudanych żartów, zdradzonych tajemnic, niebacznych zwierzeń, uczy dziecko odnosić się do dorosłych, jak do oswojonych ale dzikich zwierząt, których nigdy nie można być dość pewnym.
Prócz lekceważenia i niechęci, w stosunku dzieci do dorosłych można się dopatrzeć i pewnego wstrętu.
Koląca broda, szorstka twarz, zapach cygara, urażają dziecko. Po każdym pocałunku sumiennie twarz wyciera, dopóki nie zabronią. Większość dzieci nie znosi, gdy brać je na kolana; gdy je weźmiesz za rękę, łagodnie powoli ją usuwają. Tołstoj zauważył tę cechę wiejskich dzieci, jest ona właściwa wszystkim, nie zdeprawowanym, nie zahukanym w uległości.
O odorze potu, silnym zapachu perfum dziecko z obrzydzeniem mówi: „śmierdzi”, dopóki nie pouczą, że to brzydki wyraz, że perfumy pachną, tylko ono się nie zna...
Ci różni panowie i panie, którzy mają odbijania, łamania, parcia, którym gorzko w ustach, szkodzi im przeciąg, wilgoć, boją się jeść na noc, kaszel ich dusi, zębów brak, po schodach trudno im chodzić, czerwoni, otyli, sapiący, paskudne to jakieś wszystko.
Te ich pieszczotliwe zwroty, głaskania, tulenia, klepania, ta poufałość, lekceważenie, pobłażliwość, bezsensowne pytania, śmiech nie wiadomo z czego.
— Do kogo podobna? Ho, ho, jaki duży. Patrzcie, jak to rośnie.
Dziecko zażenowane czeka, kiedy się to skończy..
Dla nich powiedzieć przy wszystkich: „ej, bo zgubisz majtki”, albo: „ryby łowić będziesz w nocy”, to nic. Oni są nieprzyzwoici...
Dziecko czuje się czyściejsze, lepiej wychowane, bardziej godne szacunku. Zresztą sami to mówią czasem.
— Boi się jeść, boi się wilgoci. Tchórze: ja się wcale nie boję. Jak się boją, niech siedzą za piecem, dlaczego nam zabraniają?
Deszcz: wybiegnie z ukrycia, postoi na ulewie, ze śmiechem ucieka, przyklepuje włosy. Mróz: zegnie ręce w łokciach, zgarbi się, wzniesie ramiona, wstrzymuje oddech, napina mięśnie, palce grabieją, wargi sine, patrzy na pogrzeb, na bójkę uliczną, biegnie się rozgrzać: brr, zmarzłem, wesoło.
Biedni ci starzy, którym wszystko przeszkadza.
I bodaj czy nie jedyne dobre uczucie, które dziecko stale do nas żywi, jest — litość.
— Widać im coś przeszkadza, kiedy nie są szczęśliwi.
Tatuś biedny pracuje, mama słaba, oni niedługo umrą, biedni, nie należy ich martwić.
Zastrzeżenie.
Obok powyższych uczuć, których dziecko niewątpliwie doznaje, obok nasuwających się własnych refleksyi, dziecko rozumie obowiązek; nie wyzwala się całkowicie z narzuconych poglądów i uczuciowych sugestyi. Czynne wyraziściej i szybciej, bierne później i mgliściej, przeżywają konflikty rozdwojonej jaźni. Czynne samodzielnie snuje, biernemu „otwiera oczy” towarzysz niedoli, niewoli, żadne nie systematyzuje, jak to ja uczyniłem. Dusza dziecka jest równie złożona, jak nasza, pełna podobnych sprzeczności, tragicznie zmagająca się w odwiecznem: pragnę, ale nie mogę, wiem że należy, ale nie podołam.
Wychowawca, który nie wtłacza a wyzwala, nie ciągnie a wznosi, nie ugniata a kształtuje, nie dyktuje a uczy, nie żąda a zapytuje, przeżyje wraz z dzieckiem wiele natchnionych chwil, łzawym wzrokiem nieraz patrzeć będzie na walkę anioła z szatanem, gdzie biały anioł tryumf odnosi.
Skłamał. Wziął pokryjomu konfiturę z tortu. Podniósł dziewczynce sukienkę. Rzucał kamienie w żaby. Śmiał się z garbusa. Złamał figurkę i złożył, żeby nie było znać. Palił papierosa. Zły był i przeklął ojca w myśli.
Postąpił źle i czuje, że nie ostatni raz, że go znów coś skusi, że znów go namówią.
Bywa, że dziecko staje się nagle ciche, pokorne i czułe. Znają to dorośli: „widocznie ma coś na sumieniu”. Często tę dziwną zmianę poprzedza burza uczuć, łzy duszone w poduszkę, postanowienia, uroczysta przysięga. Bywa, że gotowiśmy przebaczyć, byleśmy otrzymali zapewnienie, ach nie gwarancję, ale złudzenie, że psota się nie powtórzy.
— Ja nie będę inny. Ja nie mogę obiecać.
Nie upór a uczciwość dyktuje te słowa.
— Ja rozumiem, co pan mówi, ale ja nie czuję — powiedział mi dwunastoletni chłopiec.
Tę szacunku godną uczciwość spotykamy i u dzieci ze złemi skłonnościami:
— Ja wiem, że nie należy kraść, że to wstyd i grzech. Ja nie chcę kraść, ja nie wiem, czy znów nie ukradnę. Ja niewinien!
Bolesne chwile przeżywa wychowawca, widząc własną bezsiłę w bezradności dziecka.
Ulegamy złudzeniu, że dziecko długo zadowolnić się może anielskim światopoglądem, gdzie wszystko jest proste i dobrotliwie rozumne, że zdołamy ukryć przed niem niewiedzę, słabość, sprzeczności, nasze porażki i upadki — i brak formuły szczęścia. Naiwny jest przepis samouczków pedagogicznych, by wychowywać dzieci konsekwentnie, by ojciec nie krytykował czynów matki, by dorośli nie rozmawiali przy dzieciach, by służąca nie kłamała, że „państwa niema w domu”, gdy dzwoni niepożądany gość.
A dlaczego nie wolno męczyć zwierząt, a muchy setkami giną w mękach na lepkim papierze? Dlaczego mama kupuje ładną sukienkę, a brzydko jest mówić, że sukienka ładna? Czy kot musi być fałszywy? Piorun; niania się przeżegnała i mówi: Bóg, a pani mówi, że elektryczność? Za co dorosłych trzeba szanować, czy i złodzieja też? Wujcio powiedział: „aż mnie bebechy zabolały”, a brzydko tak mówić. Dlaczego „psia krew”, to przekleństwo? Kucharka wierzy w sny, a mama nie. Dlaczego się mówi: zdrów, jak ryba, kiedy ryby chorują? Czy pies w studni używa? Dlaczego brzydko jest się pytać, ile kosztuje prezent?
Jak ukryć, jak wyjaśnić, aby nie pogłębić niezrozumienia?
O, te nasze odpowiedzi...
Przypadek zdarzył, że dwa razy byłem świadkiem, jak tłomaczono dziecku przed wystawą księgarni, co to jest globus.
— Co to za piłeczka? — pyta się dziecko.
— Taka sobie piłeczka — odpowiada niania.
Innym razem:
— Mama, co to za kula?
— To nie kula a ziemia. Tam są domy, koniki, mamusia.
— Mamusiaaa? — dziecko spojrzało na matką ze współczuciem i obawą, nie ponawiało pytania.
Widzimy dzieci w burzliwych przejawach radości i smutku, gdy się różnią od nas, nie dostrzegamy pogodnych nastrojów, cichych zadumań, głębokich wzruszeń, bolesnych ździwień, jątrzących podejrzeń i upokorzających wątpliwości, w których są do nas podobne. „Prawdziwem” jest nie tylko dziecko, skaczące na jednej nodze, ale i roztrząsające tajemnice przedziwnej bajki życia. Należy tylko wyłączyć naprawdę „sztuczne” dzieci, które bezmyślnie powtarzają frazesy, wyuczone lub pochwycone od dorosłych. Dziecko nie może myśleć „jak dorosły”, ale może dziecięco zastanawiać się nad poważnemi zagadnieniami dorosłych; brak wiedzy i doświadczenia zmusza je, by inaczej myślało.
Opowiadam bajkę: czarodzieje, smoki, wróżki, zaklęte królewny, nagle zjawia się pozornie naiwne pytanie:
— Czy to prawda?
I słyszę, jak któreś tonem wyższości tłomaczy:
— Przecież pan mówił, że to bajka.
Ani osoby ani akcja, nie są nieprawdopodobne; to mogłoby być, a nie jest dlatego, żeśmy zapowiedzieli: bajki nie są prawdą.
Mowa, która miała rozwikłać grozy i dziwy otaczającego świata, przeciwnie pogłębiła i rozszerzyła niewiedzę. Dawniej małe bieżące życie osobistych potrzeb wymagało pewnej liczby stanowczych odpowiedzi, nowe wielkie życie słowa zatopiło je we wszystkie naraz zagadnienia, wczorajsze i jutrzejsze, dalekie i najdalsze. Niema czasu ani rozważyć, ani nawet rozpatrzeć wszystkiego. Wiedza teoretyczna odrywa się od życia codziennego i wzlatuje ponad sprawdzalność.
Tu, temperamenty czynny i bierny przeobrażają się w typy umysłowe: realny i refleksyjny.
Realny wierzy i nie wierzy, zależnie od woli autorytetu: wygodniej, korzystniej wierzyć; refleksyjny rozpytuje, wnioskuje, przeczy, buntuje i w myślach i czynach. Nieświadomy fałsz pierwszego przeciwstawiamy woli poznania u drugiego, to błąd, który utrudnia diagnozę i nieudolną czyni terapię wychowawczą.
W klinikach psychiatrycznych stenograf zapisuje monologi i rozmowy pacjentów, to samo będzie w przyszłych klinikach pedologicznych. Dziś mamy tylko materjał pytań dziecięcych.
Życie-bajka. Bajka o świecie zwierzęcym.
W morzu są ryby, które połykają ludzi. Czy te ryby są większe od okrętu? Czy jak połknie człowieka, to on się udusi; a jeżeli połknie świętego? Co one jedzą, jak się żaden okręt nie rozbije? Czy taką rybę można złapać? Jak mogą żyć w morzu zwyczajne ryby? Dlaczego nie wyłowią tych ryb? Czy ich jest dużo, czy miljon? Czy z takiej ryby można zrobić łódkę? Czy to są przedpotopowe ryby?
Pszczoły mają królowę, a dlaczego króla nie mają, czy on umarł? Jeżeli ptaki wiedzą, którędy lecieć do Afryki, to one są mądrzejsze od ludzi, bo się nie uczyły. Dlaczego ona się nazywa stonoga, jeżeli nie ma stu nóg, a ile ma naprawdę? Czy wszystkie lisy są chytre, czy one się nie mogą poprawić, dlaczego są takie? Jeżeli ktoś męczy i bije psa, to on także jest wierny? A dlaczego nie można patrzeć, jak pies wskakuje na psa? Czy wypchane zwierzęta żyły, czy człowieka można wypchać? Czy ślimakowi jest bardzo niewygodnie; czy jak go wyjąć, to umrze; dlaczego on taki mokry, czy on jest ryba; czy on rozumie, jak mówić: „ślimak wystaw rogi”? Dlaczego ryby mają zimną krew? Dlaczego żmiję nie boli, jak ona zmienia skórę? O czem mrówki rozmawiają ze sobą? Dlaczego człowiek umiera a zwierzęta zdychają? Jeżeli pająkowi zepsuć pajęczynę, czy on zdechnie, zkąd weźmie nitkę, żeby zrobić drugą pajęczynę. Jak z jajka może się zrodzić kura, czy trzeba jajko zakopać w ziemię? Jak struś je kamienie i żelazo, to czem on robi ę-ę? Skąd wielbłąd wie, na ile dni ma zrobić zapas wody? Czy papuga ani troszkę nie rozumie, co mówi, czy ona jest mądrzejsza od psa, dlaczego psu nie można podciąć języka, żeby mówił, czy pierwszy Robinson nauczył papugę mówić, czy trudno nauczyć, jak to się robi?
Barwna bajka o roślinach.
Drzewo żyje, oddycha, umiera. Z małego żołędzia wyrasta dąb. Z kwiatka robi się gruszka, czy to można widzieć? Czy koszule rosną na drzewach? Pani mówiła w szkole (przysięgał się na Boga) czy to prawda? Ojciec odpowiedział: „nie pleć głupstw”, mama, że nie na drzewach, tylko len rośnie w polu, a w szkole powiedziała pani, że na arytmetyce o tem nie można mówić, że wytłomaczy kiedyindziej. Więc to nie jest kłamstwo: żeby choć jedno takie drzewko zobaczyć.
Czem wobec tych dziwów jest smok? Niema go, ale mógłby być. Jak Krakus mógł zabić smoka, jeżeli go niema? Jeżeli niema syren, to dlaczego rysują?
Bajka — narody.
Murzyn jest czarny, żeby się nie wiedzieć jak mył. Język nie jest czarny, zęby też nie. To nie jest djabeł: niema ani rogów ani ogona. Ich dzieci też są czarne. Oni są okropnie dzicy: jedzą ludzi. Oni nie wierzą w Boga, tylko w żaby. Przedtem wszyscy wierzyli w drzewo, byli głupi; Grecy wierzyli także w głupstwa, ale byli mądrzy, to dlaczego wierzyli? Murzyni chodzą rozebrani po ulicy i wcale się nie wstydzą. Oni kładą w nos muszle i myślą, że to ładnie; dlaczego im nie powiedzą, żeby tego nie robili? Szczęśliwi są: jedzą figi, daktyle i banany, mają małpy, nie uczą się wcale, mały chłopak zaraz idzie na polowanie.
Chińczycy mają warkocze, są bardzo śmieszni. Francuzi są najmądrzejsi, ale jedzą żaby i mówią: bążur. Niby mądrzy, a tak śmiesznie mówią: „bą-pą-fą-bzdą”. Znów niemcy, derdidas, kapusta i kwas. Żydzi boją się wszystkiego, wołają: aj-waj, mir i oszukują. Żyd żeby nie wiem co, musi oszukać; bo oni zabili Pana Jezusa. W Ameryce też są Polacy, co oni tam robią, poco oni wyjechali, czy tam jest ładnie? Cygani kradną dzieci, łamią im nogi i każą żebrać, albo oddają do cyrku. Musi być przyjemnie przedstawiać w cyrku, chociaż oni wykręcają ręce. Czy jak raz ręce wykręcić, to już zawsze można robić sztuki? Czy są krasnoludki, dlaczego ich niema, a jeżeli niema, to zkąd wiadomo, jak oni wyglądają? A po ulicy szedł mały pan, wszyscy się oglądali, czy lilipuci nigdy nie urosną, czy oni za karę są tacy mali? Czy fenicjanie byli czarodzieje: jak oni z piasku mogli zrobić szkło? czy to trudno? Czy górale chodzą i po takich górach, z których bucha ogień? Czy marynarze, to naród, czy oni mogą żyć w wodzie, czy trudniej być nurkiem czy marynarzem: kto ważniejszy?
Niekiedy pytanie budzi niepokój:
— Czy jak jabym się cały wysmarował atramentem, to murzyni by mnie poznali?
Dziecko z trudem godzi się z wiadomością, która nie może mieć praktycznego zastosowania. Ono chciało by zrobić też, spróbować, a przynajmniej widzieć zblizka.
Bajka — człowiek.
Czy są ludzie, którzy mają oczy ze szkła, czy
Uwagi (0)