Piekło kobiet - Tadeusz Boy-Żeleński (warszawska biblioteka cyfrowa .txt) 📖
Piekło kobiet to zbiór felietonów Tadeusza Boya-Żeleńskiego, powstałych w 1929 roku. Publicysta wypowiada się na temat kontrowersyjnego i głośnego tematu aborcji i praw reprodukcyjnych, przysługujących kobietom.
Boy-Żeleński występuje z pozycji obrońcy praw kobiet i wskazuje na okrucieństwo regulacji prawnych, które zakładają brak możliwości terminacji ciąży i surowe karanie kobiet, które się tego czynu dopuszczą. Zwraca uwagę na sytuacje życiowe, które nie zawsze wiążą się z radością związaną z macierzyńswem oraz możliwościami zapewnienia matce i dziecku godnego życia. Przeciwnikom aborcji zarzuca zainteresowanie życiem tylko dopóty, dopóki odbywa się ono w okresie prenatalnym, późniejsze ignorowanie potrzeb i pozostawienie na pastwę losu. Felietony Boya-Żeleńskiego, głośne i niekiedy ostre, pozostają ważnym głosem w dyskusji o prawo do aborcji przez kolejne lata, aż do czasów nam współczesnych.
- Autor: Tadeusz Boy-Żeleński
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Piekło kobiet - Tadeusz Boy-Żeleński (warszawska biblioteka cyfrowa .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Boy-Żeleński
Stanowisko ustawodawstwa rosyjskiego w sprawie przerywania ciąży jest zresztą dość powszechnie znane. Oto jego najogólniejsze zasady, przytoczone przez nasz Głos sądownictwa:
Przerwanie ciąży, dokonane przed upływem trzech miesięcy trwania, w odpowiednich warunkach i przez specjalistę, karze nie podlega; w innych wypadkach może być wymierzona kara do pięciu lat więzienia.
Poronienie dokonywa26 się bezpłatnie na podstawie decyzji komisji składającej się z przedstawicielek organizacji kobiecych i przedstawicieli władzy lekarskiej. W odleglejszych okolicach kraju decyzję może powziąć osobiście lekarz okręgowy.
Z tymi komisjami, które mają zwolenników i u nas, a których funkcjonowanie budzi u innych wiele wątpliwości, podobno i w Rosji jest kłopot. W praktyce, rzecz tak mało nadająca się do biurokratycznego traktowania, sprowadza się podobno do licznych formalności i „pieczątek”, tak iż wiele kobiet woli omijać te komisje i, mimo grożących kar, udać się po staremu do — akuszerki. Dlatego w ostatnim czasie zmodyfikowano ten przepis, wynikły głównie z niedostatecznej ilości łóżek szpitalnych, przyznając każdej kobiecie prawo do pomocy w szpitalach publicznych, z tą różnicą że, o ile nie może się wykazać ważnymi wskazaniami społecznymi, sama ponosi koszt łóżka i pobytu w szpitalu.
To w każdym razie jest pewne, że nowa ustawa rosyjska znakomicie wpłynęła na zmniejszenie procentu śmiertelności (a tym samym i schorzeń) w związku z poronieniami: gdy w r. 1922 na 1000 kobiet było 3,92 przypadków śmierci, w r. 1926 było ich tylko 1,64, czyli mniej niż połowa! Zestawienie procentowego stosunku śmiertelności poronień w Berlinie a w Petersburgu wykazuje śmiertelność kilkakrotnie wyższą w Berlinie: argument ten wygrywają też często w Niemczech przeciwnicy paragrafu 218. Etatyzm środkowoeuropejski może być znacznie okrutniejszy od etatyzmu rosyjskiego!
To zdaje się wszystko, co miałem do uzupełnienia. A teraz, leżą mi jeszcze na sercu obowiązki wobec moich czytelników. Otrzymałem od nich mnóstwo listów: niektóre z nich zamieściłem w całości, niektóre cytowałem, innymi inspirowałem się tylko. Gdybym chciał przytaczać wszystkie, musiałbym żądać od mojej redakcji, aby mi oddała do rozporządzenia wszystkie swoje szpalty, co, zwłaszcza w okresie przesilenia rządowego, było niemożliwe. Ale zaręczam moim czytelnikom, że listy ich nie były stracone, i choć nie mam fizycznej możliwości na wszystkie odpowiedzieć, były one dla mnie nieraz bardzo cennym dokumentem, umocnieniem mnie w podjętej akcji, za co korespondentom moim bardzo serdecznie dziękuję. Będę miał zresztą jeszcze nie raz sposobność sięgnąć do tego archiwum.
Gdy mowa o korespondencji, jeszcze jedną sprawę — cokolwiek drażliwą — muszę tu załatwić. Otrzymałem kilkadziesiąt listów, ze wszystkich sfer, specjalnie zapytujących mnie o ów „śmiszny” środek, który zwierzyła mi pewna lekarka jako „domowy, tani i pewny”. Pytania te stawiały mnie w trudnym położeniu. Po pierwsze, nie mogłem przyjąć osobistej odpowiedzialności za ów środek i nie chciałem się, w razie zawodu, narazić na żale i pretensje, kto wie jak daleko idące; po wtóre, nie będąc, mimo mego dyplomu, zapisany obecnie w żadnej z Izb Lekarskich, nie mam prawa udzielać porad, taka zaś odpowiedź byłaby niewątpliwie — choć pośrednio — udzielaniem porady lekarskiej. Lojalność wobec moich byłych kolegów nie pozwalała mi na to. Odesłałem po prostu moich korespondentów wprost do sympatycznej lekarki, która mi udzieliła wiadomości o owym „śmisznym” środku przeciw zajściu w ciążę; ale dostawała tyle setek listów z zapytaniami, że była na mnie wściekła, tym bardziej że ściągnęło to na nią i inne przykrości. Wykreślam więc jej nazwisko.
Zawsze ze szczególną pieczołowitością prowadzę rubrykę „Dary”. Nie przez interesowność, daję słowo; ale dlatego, że rubryka ta jest niejako termometrem wykazującym życzliwość i współudział moich czytelników. Tym razem otrzymałem dar tylko jeden, ale tak miły i ładnie podany, że starczy mi za wiele. Mianowicie, po felietonie „Błogosławieństwo czy przekleństwo”, przesłano mi bezimiennie śliczną staroświecką broszkę, wraz z następującym bilecikiem:
Kochany drogi panie Boyu, jak bardzo smutno i beznadziejnie byłoby żyć na świecie, gdyby pana nie było!!!!!!!!!!
I dopisek:
Proszę się nie gniewać za „damski obiekcik”...
Gdzieżbym ja się gniewał, moja miła, nieznajoma kobietko! Przeciwnie, twój „damski obiekcik” stanie się dla mnie trwałą pamiątką tej na wskroś feministycznej kampanii, a nie mając innej drogi, najserdeczniej tu za niego, jak i za dobre słowa, dziękuję.
A co teraz?
Teraz... to co zawsze. Zbiorę tych kilkanaście felietonów, wydam je jako książeczkę, i — zacznę być wymyślany. Tak jak ciągle; „od zawsze”. Wymyślania towarzyszą całej mojej działalności pisarskiej. Słucham ich jak odległego szumu morza... Bo tak się składa, że, kiedy mi za coś wymyślają, ja najczęściej jestem już o sto mil od tego przedmiotu. Kiedy mi wymyślano za „rozwody”, siedziałem po uszy w Mickiewiczu; kiedy mi wymyślano za Mickiewicza, ja pisałem o przerywaniu ciąży; kiedy mi będą wymyślali za przerywanie ciąży, będę ślęczał nad wydaniem listów Żmichowskiej, czy ja wiem zresztą nad czym... Skutek jest ten, że wszystkie te wyzwiska spływają mi się w jeden głos. I nie jest to bez głębszej filozofii. Bo przedmioty się zmieniają, ale istota rzeczy pozostaje jedna: wszystkie te moje niewinne kampanie, to tylko różne „odcinki” jednego i tego samego frontu. Literatura ma swoje „konsystorskie dziewice”, tak jak ciąża ma swoich „brązowników”. I doprawdy chwilami nie wiem, czy to pan Fleszyński pisze o Mickiewiczu, a pan Szpotański o poronieniach, czy odwrotnie. Mogliby się zamienić na tematy, bez szkody (i bez pożytku także) dla samej rzeczy. I o czymkolwiek będę pisał, typ ludzi o pewnej umysłowości (aby się wyrazić najuprzejmiej) zawsze będę miał przeciw sobie; i niech mnie Bóg broni od nadejścia chwili, w której miałbym ich za sobą!
Na razie tedy, żegnam was, moi czytelnicy: do zobaczenia, mam nadzieję, na innym odcinku tego samego frontu...
Myślałem, że już będę mógł zakończyć moje nazbyt ginekologiczno-społeczne rozważania, kiedy dokument, nadesłany przez jednego z czytelników, każe mi je przedłużyć na chwilę. Dokument autentyczny, oryginalny, z pieczątką, a oto jego brzmienie:
Okólnik Nr 24.
W związku z trudnościami przeróbek i dostosowań starych mieszkań folwarcznych do obecnych wymagań władz, a między innymi żądania, by rodziny posiadające większą ilość dzieci dostały więcej izb, doradzamy WPanom wymówić posadę takim rodzinom i wręczyć konotatkę przed 1 stycznia 1930 roku.
Spis tych, co podawali do Komisji Rozjemczej, można przejrzeć w biurze Związku.
...dnia 18 grudnia 1929 r.
(pieczątka): Zarząd... oddziału Związku Ziemian.
W istocie brakowało moim artykułom tego dokumentu, on dopiero stawia kropkę nad i w całej sprawie! Zważcie te słowa urzędowego papieru: „doradzamy WPanom wymówić posadę takim rodzinom”... To nie jakaś przygodna pani Dulska, która wyrzuca na bruk służącą w ciąży oburzona niemoralnością tego stanu; tu chodzi z jednej strony o „prawe” i legalne rodziny, a z drugiej o urzędowo, planowo działającą organizację. Ponieważ masoni (bo to muszą być z pewnością masoni) stawiają dzikie żądania, aby ludzie mogli mieszkać w przybliżeniu bodaj jak ludzie (wedle informacji, jakie uzyskałem u pp. Ulanowskiego i Gnoińskiego, żądania te są bardzo skromne), przeto stosuje się środki samoobrony: wymawia się pracę rodzinom o większej ilości dzieci... I to nie jakiś pojedynczy drab tak czyni: to uchwała Zarządu, powzięta zapewne po dojrzałej rozwadze, po dyskusji...
I kto tak postępuje? Podpory religii, tradycji, cnót obywatelskich, ci właśnie, którzy na ustach mają wciąż ojczyznę, politykę populacyjną i etykę chrześcijańską. Nie chodzi mi tu specjalnie o ziemian; zapewne nie są lepsi ani gorsi od innych; chodzi o stwierdzenie obłudy społeczeństwa w stosunku do tych zagadnień. I zważmy, jaka jest dalsza kolej. Wyrzucają w krótkiej drodze rodzinę z kilkorgiem dzieci, która zostaje bez pracy. Przypuśćmy, że matka jest w ciąży; znalazłszy się w tej rozpaczliwej sytuacji, idzie, z narażeniem własnego życia, do „baby” i przerywa ciążę: za który to zbrodniczy czyn prawo skazuje ją na pięć lat więzienia. Co się przez te jej lata więzienia stanie z kilkorgiem dzieci pozbawionych matki, o to prawo nie pyta. Główna jego troska, to — moralność. I ci, którzy bronią tego stanu rzeczy, też utrzymują, że bronią moralności! Ale, skoro to jest wasza moralność, niechże was gęś kopnie, pozwólcie mi nadal zostać niemoralnym...
A teraz drugi dokument. Dzienniki donoszą, bez komentarza:
Wyrodna matka skazana na śmierć.
Tarnów, 4. czerwca 1930. Przed Trybunałem sądu przysięgłych w Tarnowie odbyła się rozprawa przeciwko Józefie Furdynównie, służącej spod Mielca, która zabiła swe 5-miesięczne dziecko, dusząc je ziemią, włożoną do ust.
Sąd wydał wyrok, skazujący Furdynównę na karę śmierci przez powieszenie.
Dziecko uduszone, matka na szubienicy — niech żyje polityka populacyjna!
Piekło — piekło kobiet...
Wolne Lektury to projekt fundacji Nowoczesna Polska – organizacji pożytku publicznego działającej na rzecz wolności korzystania z dóbr kultury.
Co roku do domeny publicznej przechodzi twórczość kolejnych autorów. Dzięki Twojemu wsparciu będziemy je mogli udostępnić wszystkim bezpłatnie.
Uwagi (0)