Nasi okupanci - Tadeusz Boy-Żeleński (jak czytac ksiazki za darmo w internecie txt) 📖
Nasi okupanci to zbiór felietonów Tadeusza Boya-Żeleńskiego wydany w 1932 roku. Autor porusza w nich problematykę związaną z różnymi aspektami seksualności, małżeństwa i macierzyństwa, konfrontując realia społeczne z nakazami nauki Kościoła katolickiego.
Publikacje tego rodzaju narażały Boya na konflikty z duchownymi oraz przedstawicielami konserwatywnych kręgów społeczeństwa, zyskał jednak rozgłos i uznanie za swą odwagę cywilną wśród środowisk świeckich, zajmujących się propagowaniem świadomego macierzyństwa i ułatwianiem rozwodów. W artykułach zebranych w tomie Nasi okupanci autor atakuje hipokryzję dogmatycznego kleru oraz dewocyjnego otoczenia. Wskazuje przy tym jednakże, że istnieje duże zapotrzebowanie na rozsądnych i zważających na ludzkie potrzeby księży.
Tadeusz Boy-Żeleński to jeden z najsłynniejszych polskich krytyków literackich, eseistów i tłumaczy, którego twórczość przypada głównie na pierwszą połowę XX wieku. W swoich esejach zarówno komentował życie literackie, jak i angażował się społecznie — propagował edukację seksualną i świadome macierzyństwo, występował jako obrońca praw kobiet.
- Autor: Tadeusz Boy-Żeleński
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Nasi okupanci - Tadeusz Boy-Żeleński (jak czytac ksiazki za darmo w internecie txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Boy-Żeleński
„Stow. Młodzieży męskiej... Druh kasjer prosi, żeby druhowie zapłacili na składkach zaległości za stary rok i za I kwartał nowego roku”...
Dalej: „Nikt nie ma prawa siedzieć w ławce (kościelnej), jeżeli należytość za miejsce nie zapłacił; przy rewizji kościelnej taki może się narażać, że go się z ławki wyprosi”...
Bilans, jaki mi jeden z przygodnych korespondentów z sum wyciskanych tymi drogami w przybliżeniu przesyła, jest przerażający. Kontrast bogactwa kleru z nędzą jego podatników — również. A życie duchowe, umysłowe, w tej atmosferze fałszu, ucisku, ciemnoty, szpiegostwa, denuncjacji? Ci, którzy nie są doszczętnie ogłupieni, dławią się po prostu od wściekłości i nienawiści. Obawiam się, że żaden Moskal ani Prusak nie budził takiej reakcji wewnętrznego buntu jak ta okupacja, głębiej wdzierająca się w dusze, w życie prywatne i w kieszenie niż jakakolwiek inna. Toteż ślepota i sobkostwo naszych okupantów są wprost groźne: od iskry, która by padła na te prochy, mógłby spłonąć cały kraj!
Tę atmosferę trzeba poznać, aby zrozumieć niepoczytalny szał, jaki ogarnął pewne sfery z powodu odczytów moich bodaj o... Villonie. Bo gdyby wnioskować z tych „Wiadomości Parafialnych” — jak i z wielu innych objawów — trzeba by dojść do przekonania, że katolicyzm w Polsce jest zaledwie w jakich 20% religią, a w 80% przemysłem, znakomicie zorganizowanym przedsięwzięciem finansowym. Aparat działa z drapieżną precyzją, ale zarazem z poczuciem, że wszystko to wspiera się na ciemnocie i na zastraszeniu i że wystarczyłoby trochę światła i powietrza, aby podciąć ten przemysł, uprawiany w mroku i zaduchu. Katolicyzm nasz jest niemal obojętny na punkcie dogmatu; — może np. Towiański, który przeczył bóstwu Chrystusa, być in odore sanctitatis u naszych katolickich pisarzy. Jest obojętny na wszystko, co nie ma bezpośredniego związku z taksami i opłatami (kara śmierci, sądy doraźne); natomiast wszystko, co dotyka w jakiej bądź mierze aparatu finansowego, uderza w najczulszy punkt tego „katolicyzmu”. Dlatego wydobyć na światło szalbierczy i świętokradzki przemysł „unieważnień”, oświetlić dzisiejsze praktyki rozwodowe, oświadczyć się po stronie uczciwości i prawa, znaczy — w ich języku — „godzić w istotne zasady moralności chrześcijańskiej”. Ładne dają świadectwo tej moralności chrześcijańskiej!
Równocześnie zastaję w pliku korespondencji numer brukselskiej „Revue Catholique”, a w nim — również sprawozdanie z mojego odczytu. Jakże inna atmosfera! Pisał je Paul Cazin, który właśnie bawił we Lwowie. Odmalowawszy w sympatycznych słowach charakter odczytu, Cazin — jeden z czołowych katolickich pisarzy francuskich — kończy słowami:
„...sławny Boy, którego dowcipny i wywrotowy brak uszanowania, dziedzictwo naszego Beaumarchais, wywołuje oburzenie albo zachwyt, wznieca burze śmiechu albo zgorszeń, ale zmusza wszystkich do myślenia, co jest samo w sobie olbrzymią korzyścią”.
Tak pisze „Revue Catholique”... Otóż właśnie tego myślenia, tej „olbrzymiej korzyści”, najbardziej boją się u nas duchowne sfery. Bo mogłoby ono stanąć w poprzek innym znów „olbrzymim korzyściom”...
Kiedy niedawno temu ogłosiłem wyciąg ze słynnego już dziełka o. Pirożyńskiego pt. Co czytać, sporo osób było zdania, że przecenia się znaczenie tej publikacji. Ot, — mówiono — ekstrawagancje nieszkodliwego dziwaka, bez znaczenia. Wyznaję, że i ja sądziłem mniej więcej tak samo; a jeżeli poświęciłem o. Pirożyńskiemu tyle miejsca, to dlatego, że chciałem w tych dość ponurych czasach dostarczyć czytelnikom trochę łatwej zabawy. Przyznaję się nawet do jednej naiwności. Sądziłem mianowicie, że wystarczy ujawnienie tych bredni, aby wydawca, który przepuścił je może przez niedopatrzenie, wycofał je czym prędzej z obiegu. Byłem o tym tak przekonany, że zakupiłem kilka egzemplarzy, aby je mieć na podarki dla znajomych wówczas, gdy staną się bibliograficzną rzadkością.
Byłem naiwny. Bo oto niebawem, w najpoważniejszym naszym czasopiśmie katolickim, „Przeglądzie Powszechnym”, organie tychże samych krakowskich oo. jezuitów, którzy książeczkę o. Pirożyńskiego wydali, pojawiła się z niej recenzja. Recenzja solidaryzująca się bez zastrzeżeń z zawartością książki. Oto w skróceniu, co czytamy w lutowym zeszycie (1932) tego miesięcznika:
Dziełko o. Pirożyńskiego wypełnia dotkliwą lukę w piśmiennictwie polskim: brak katolickiej oceny całokształtu twórczości beletrystycznej. Dotychczas stosowano najrozmaitsze oceny: estetyczne, narodowe, państwowe, ekonomiczne; tylko o etycznej jakoś stale zapominano. Poradnik Co czytać? przezwyciężył ten bezwład i powinien stanowić punkt wyjścia do dalszych prac w tym kierunku. Pragnąc osiągnąć możliwie najwyższy stopień obiektywizmu, autor opiera się na autorytecie Kościoła... Trzeba przyznać, że autor ma dar w kilku lapidarnych słowach scharakteryzować pisarza, uchwycić zasadniczy ton jego twórczości ze stanowiska etyki. Pomimo wyraźnej tendencji do umiaru, ocena ta nie dla wszystkich pisarzy wypadła przychylnie, ale to już nie jest wina o. Pirożyńskiego... Jeżeli w twórczości jakiegoś pisarza oprócz rzeczy złych są i dobre, autor nie omieszka zaznaczyć tego szczegółu; widać nawet, że czyni to z pewnym pośpiechem i radością; za to tam, gdzie ganić należy, wyczuwa się żal i smutek; ale trudno: amicus Plato, sed magis amica Ecclesia. Tak więc, akcja katolicka w Polsce zyskała w pracy o. Pirożyńskiego nieodzowną pomoc w umoralnieniu stosunków na terenie literatury, w zorientowaniu się, gdzie przyjaciel, a gdzie wróg”.
Kończy się ta ocena życzeniem, aby o. Pirożyński nie zaniedbywał swej pracy na tym polu, ale kontynuował ją i doskonalił.
Ci wszyscy zatem, którzy uważali dziełko o. Pirożyńskiego za wyskok indywidualny, mają oto autorytatywną odpowiedź: to nie jednostka mówi w tym niesłychanym poradniku, ale Kościół. To nie majaczenia nieuka i maniaka: — to program! Wobec tego, czym Kościół (a raczej kler, który stara się utożsamić te pojęcia: ksiądz — Kościół — religia — Bóg) jest w Polsce, a jeszcze więcej, czym chce być, stwierdzenie to wystarczy, aby usprawiedliwić uwagę, jaką poświęca się księdzu Pirożyńskiemu. Wszak już donosił „Dwutygodnik Literacki” z Poznania o nieoficjalnej próbie wprowadzenia dziełka Co czytać? do gimnazjum!
Ale nie tylko dlatego książeczka ta zasługuje na uwagę. Ma ona wielką wartość dla studiów nad psychiką naszych okupantów. Jest karykaturalna; ale właśnie przez to tym lepiej odbija, niby we wklęsłem zwierciadle, charakterystyczne rysy.
Ponieważ ocena „Przeglądu powszechnego” kładzie główny nacisk na etyczne kryteria zawarte w książce, pozwolę sobie przytoczyć jeszcze pewną ilość zwięzłych, w istocie, ocen o. Pirożyńskiego z tegoż samego dziełka.
DOLIŃSKI. Niezwykły Pomysł pana Anapesta polega na tym, że zamierza założyć komitet opiekujący się kandydatami na samobójców; — niezdrowa książka.
EMONTS. Duch trwogi, uczciwa powieść, przedstawiająca walkę dwóch szczepów w Kamerunie.
FLETSCHER, autor bardzo przyzwoitych powieści detektywistycznych.
GERSTAEKER. Zbiry, wojny domowe w Meksyku, na początku XIV wieku, nie ma nic niestosownego.
GLYN ELEONORA. Przygody Eweliny, smutne przejścia sieroty, pod względem moralnym obojętne.
GOLDEN JAN. Gdy zegar wybije jedenastą, historia detektywistyczna, bez wartości, ale nieszkodliwa.
LANDSBERGER. Ślepa sprawiedliwość, powieść wymierzona przeciw karze śmierci, nieszkodliwa.
LARROUY. Syrena i trytony, katastrofa łodzi podwodnej, jest ustęp bardzo niestosowny.
LATZKO. Powrót. W kreśleniu okropności wojny jest umiarkowany i nie wprowadza pierwiastka erotycznego.
LAWRANCE T. E. Pułkownik angielski, który z polecenia swego rządu podczas ostatniej wojny tworzył w Arabii bandy dywersyjne przeciw Turkom. Przygody swoje opisał w książkach Bunt Arabów, Burza nad Azją, niezawierających niestosowności.
LEROUX, autor powieści kryminalnych, obojętnych pod względem moralnym.
LUCIETO, autor bardzo przyzwoitych powieści na tle szpiegostwa politycznego.
MACDONALD. Zemsta detektywa, należy do typu sympatycznych powieści kryminalnych.
MARCZEWSKI. Pijawki — łapownictwo rosyjskie, powieść nie zawiera nic gorszącego.
MORUS. Człowiek w cieniu, życie Zacharoffa, kapitalisty międzynarodowego, który zarobił setki milionów na dostawie broni mocarstwom europejskim, zwłaszcza podczas wojny; pouczająca biografia.
MUNOZ. Czarny dyktator, walka liberałów ze zwolennikami dyktatury, naiwne, moralnie obojętne.
NORRIS. Potęga giełdy w Chicago, obraz spekulacji pieniężnych, moralnie obojętny.
POKER. Kobieta w pociągu, pod wiele obiecującym tytułem nowele nieobrażające na ogół moralności; na pierwszy plan występuje pociąg, kobieta dopiero na dziesiąty.
SABATINI. Sokół morski, awanturnicze przygody w XVI w. Anglika, który przyjmuje mahometanizm, potem wraca do Anglii; z wyjątkiem zaprzania się wiary, nic niestosownego nie ma.
SALTEN. Jerzy Erbacher, nieszczęśliwe pożycie dwojga niedobranych małżonków, nic ciekawego...
Te oceny „moralne” księdza Pirożyńskiego są bardzo wymowne. Potwierdzają one to, na co zresztą nieraz zwracano uwagę; mianowicie, że kler potrafił zacieśnić pojęcia moralności po prostu do wstrzemięźliwości lub — ściślej biorąc — obłudy płciowej. Z siedmiu grzechów głównych upodobali sobie tylko jeden, a z dziesięciu przykazań bożych co najmniej siedem jest im obojętnych. Człowiek moralny, kobieta cnotliwa, tych słów używa się tylko w znaczeniu płciowym; poza tym ten człowiek może być lichwiarzem i wyzyskiwaczem, obżartuchem i leniwcem, potwarcą i kłamcą; kobieta może być piekielnicą, plotkarą i jędzą. Te same kryteria stosuje ksiądz Pirożyński do literatury. Sam anielski Dickens jest dla niego „niepedagogiczny, bo sceny wyznań miłosnych opisuje zbyt drobiazgowo”: wszystko inne natomiast jest moralnie obojętne! „Moralnie obojętne” — jak na to zwrócił już uwagę W. Rogowicz — są dla tego księdza oszukańcze spekulacje giełdowe; i udręki sieroty, i okropności wojny. Ba, kiedy mówi o najstraszliwszych zbrodniach, jak zbrojenie jednych ludów przeciw drugim, na zimno, dla celów „dywersyjnych”, obchodzi ks. Pirożyńskiego tylko to, że książka Lawrence’a „nie zawiera niestosowności”, to znaczy, że się w niej nie całują! „Nieszczęśliwe pożycie niedobranych małżonków”, to dla niego „nic ciekawego”. Łajdackie życie hieny żerującej na dostawie broni, to dla ks. Pirożyńskiego „pouczająca biografia”. Do czego doprowadza tego kapłana katolickiego owo spojrzenie na świat wyłącznie erotyczne, dowodzi niesłychany w jego ustach zwrot: „Z wyjątkiem zaprzania się wiary, nic niestosownego (!) nie ma”.
Bardzo, bardzo charakterystyczny jest stosunek tego księdza do wielu spraw. Powieść agitująca przeciw karze śmierci jest dla niego zaledwie „nieszkodliwa”; pomysł opieki nad kandydatami na samobójców — niezdrowy; wśród obelg rzuconych na Anatola France, mieści się epitet „zagorzały pacyfista”; za to innego autora chwali o. Pirożyński, że „w kreśleniu okropności wojny jest umiarkowany”...
W rezultacie ten ksiądz, który oplwał wszystkich wielkich pisarzy, od Goethego do Żeromskiego; który chce wytrącić czytelnikom z rąk niemal całą naszą literaturę, który tępi wszelką szlachetną ideę, „bez zastrzeżeń” poleca prawie wyłącznie „sympatyczną” lekturę detektywistyczno-kryminalną, czyli tę, która, jak to dowodnie stwierdzono, fabrykuje młodych zbrodniarzy. Oto do czego doprowadza autora jego wyrafinowana „moralność”.
Dziełko o. Pirożyńskiego przywodzi mi jedno wspomnienie. Podczas wojny miałem przez jakiś czas powierzony jeden z oddziałów fortecznego szpitala Nr 7 w Krakowie, pomieszczony w gmachu Akademii Sztuk Pięknych. Otóż jednego dnia zaraportowano mi, że ksiądz, który z urzędu odwiedzał chorych, przyniósł pod habitem młotek i poodbijał wstydliwe części wszystkim gipsowym posągom znajdującym się w sieni i w korytarzach. Nie darował nawet boginiom i ich nadobnym wzgóreczkom! Wojna szalała, sale były pełne rannych, ludzkość przechodziła gehennę, ale księżulo interesował się tylko tym jednym...
Ten ksiądz ze swym młotkiem wydaje mi się symbolem; odzwierciadla psychikę całej kasty. Ci detektywi niemoralności sami nie zdają sobie sprawy, do jakiego stopnia przeżarci są niezdrowym erotyzmem. Czy przeciętny ksiądz strzeże celibatu czy nie, sprawa płci jest dla niego nieustającą obsesją, zboczeniem, chorobą. Przesłania mu cały świat. I to jest zupełnie naturalne; nie może być inaczej. Pamiętamy okres powojenny; ziemia kurzyła się jeszcze od krwi, przed Europą otwierały się całe kompleksy nowych zagadnień gospodarczych i moralnych, a księża nasi umieli tylko grzmieć z ambon przeciw krótkim włosom, krótkim sukniom, przeciw gołym ramionom pierwszych wioślarek. Najwyższe dla nich zadanie, to nie dopuścić, aby jakaś para się pocałowała — bodaj w książce; — poza tym wszystko jest dla nich „moralnie obojętne”. Życie przepływa koło nich jak coś obcego, niezrozumiałego, nienawistnego; widzą tylko genitalia, bodaj na gipsowym posągu. Chorzy ludzie!
Otóż wobec tego, że ci ludzie są oficjalnymi piastunami moralności, że najzazdrośniej strzegą swego monopolu w tym zakresie, nie jest bez znaczenia fakt, że nędza, wojna, szpiegostwo, oszustwo, spekulacje, wyzysk i wszystkie w ogóle niedole ludzi to są dla nich rzeczy „moralnie obojętne”. Czyż tym wyznaniem nie stawiają się poza społeczeństwem, w którym — i z którego — żyją?
Tak, ta idiotyczna i przez to pozornie niewinna książeczka spełnia doniosłe zadanie: dokumentuje poziom etyczny i umysłowy naszego kleru. Powinna stać się sygnałem alarmowym.
Nieznajomość prawa nie chroni — jak wiadomo — człowieka od kary; z czego wynika, że każdy obywatel powinien znać kodeks karny jak pacierz. Jest to zresztą bardzo zajmująca lektura. Podobnie jak nasz byt jest wzorzystym dywanem dzierganym z czasu i przestrzeni, tak kodeks karny jest niby misterny deseń spleciony z tych znowuż dwóch elementów: czas i kryminał. Pięć lat więzienia, dziesięć lat więzienia, dwa lata aresztu — na pozór monotonne to, a jednak jakże urozmaicone! Dlatego z najżywszym zainteresowaniem wziąłem do rąk projekt nowego kodeksu karnego, który po trzecim (ostatnim) czytaniu wyszedł z rąk komisji kodyfikacyjnej i czeka zatwierdzenia przez ciało ustawodawcze.
Przeczytałem z uwagą ten projekt i wyznaję, że na ogół jestem nim zbudowany jako wyrazem niezaprzeczonych dążeń do poprawy i postępu. Dodać należy, że komisja kodyfikacyjna miała zadanie o tyle utrudnione że nikt u nas od niej przeważnie niczego nie żąda, o nic nie walczy; tak że ona sama, z własnej inicjatywy, musi niejako wyprzedzać apatyczne i nienawykłe
Uwagi (0)