Pieśń o Rolandzie - Autor nieznany (biblioteka chłodna .txt) 📖
Najstarszy francuski epos rycerski, którego tematem są starania chrystianizacyjne wojsk Karola Wielkiego na terenie Saragossy.
Król Marsyl decyduje się na podstęp — saraceńscy posłowie mają zapewnić cesarza, że po opuszczeniu przezeń Hiszpanii król przyjmie chrzest. Roland uważa, że nie można ufać Marsylowi. Na posła wskazuje Ganelona, który dołącza do posłów saraceńskich i wyznaje im niechęć do Rolanda i pragnienie jego śmierci. Marsyl, usłyszawszy propozycję otrzymania połowy terytorium Hiszpanii, ustępując drugą część Rolandowi, wpada w gniew. Podczas narady u hiszpańskiego władcy Ganelon radzi, by przystać na warunki Karola Wielkiego, a przy odwrocie francuskich wojsk napaść na tylną straż, w której znajdować się będą Roland i Oliwier. Oddziały saraceńskie otaczają wycofujące się wojsko. Bratanek cesarza unosi się honorem i nie wzywa pomocy. Biskup Turpin podtrzymuje francuskie oddziały na duchu. Roland w końcu dmie w róg, odcina prawą pięść Marsyla i rozpacza nad poległym z ręki Marganisa Oliwierem. Turpin umiera. Roland, czując nadchodzącą śmierć, kładzie się i zwraca twarz ku Hiszpanii.
- Autor: Autor nieznany
- Epoka: Średniowiecze
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Pieśń o Rolandzie - Autor nieznany (biblioteka chłodna .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Autor nieznany
Blankandryn mówił: „Na tę moją prawicę i na tę brodę, którą wiatr kołysze mi na piersi, wnet ujrzycie, jak francuskie woje stąd odchodzą. Pójdą Frankowie do Francji: to ich ziemia. Kiedy wrócą, każdy do swej najdroższej dziedziny, a Karol do Akwizgranu, do swojej kaplicy, będzie tam odbywał na święty Michał uroczyste roki. Przyjdzie święto, dzień upłynie: o nas ani słychu. Dumny jest ów król, a serce ma okrutne: każe uciąć głowy zakładnikom. Lepiej ci jest, aby oni stradali głowy, a my abyśmy nie stracili naszej pięknej Hiszpanii i nie cierpieli niedoli i klęski!”. Poganie rzekli: „Może i prawdę gada!”.
Król Marsyl zwołał radę. Zawołał Klaryna Balagierskiego, Estamaryna i jego para Eudropa, i Pryjamona, i Garlana brodacza, i Masznera, i stryja jego Mahona, i Żynera, i Malbiena zza morza, i Blankandryna, iżby im powiedział swoją myśl. Dziesięciu najchytrzejszych odwołał na stronę. „Pójdziecie, barony, do Karola Wielkiego. Jest pod Kordową, którą oblega. Będziecie mieli w rękach gałązki oliwne, co oznacza pokój i pokorę. Jeśli chytrością swoją wyjednacie dla mnie zgodę, dam wam złota i srebra, co wlezie, i ziem, i lenna, ile sami zechcecie”. A poganie na to: „Oto mamy zadość”.
Król Marsyl zamknął radę. Powiada swoim ludziom: „Pójdziecie, panowie. Będziecie nieśli w rękach gałązki oliwne i powiecie królowi Karolowi Wielkiemu, aby, przez Boga swego, zlitował się nade mną: że nie upłynie ani miesiąc, jak doń pośpieszę z tysiącem moich lenników; i przyjmę zakon chrześcijański, i zostanę jego wasalem z całą miłością i wiarą. Jeśli chce zakładników, wierę, dostanie ich”. Blankandryn rzekł: „W ten sposób uzyskacie dobrą zgodę”.
Marsyl kazał przywieść dziesięć białych mulic, które mu był przysłał król Sycylii. Wędzidła na nich złote, siodła wykładane srebrem. Posły wsiadają na nie, trzymają w rękach gałązki oliwne. Śpieszą do Karola, który trzyma Francję w swym lennie. Karol nie ustrzeże się przed nimi; oszukają go.
Cesarz weseli się, rad jest z siebie. Zdobył Kordowę, mury zrównał z ziemią, zwalił kamienne wieże. Znaczny łup wzięło jego rycerstwo; złoto, srebro, szacowne zbroje. Nie został w mieście ani jeden poganin: wszyscy ubici albo ochrzczeni. Cesarz siedzi w wielkim sadzie; koło niego Roland i Oliwier, diuk Samson i Anzeis hardy, Godfryd andegaweński, sokolnik królewski; i byli tam jeszcze Geryn i Gerier, i z nimi tylu innych: jest ich ze słodkiej Francji piętnaście tysięcy. Na białych jedwabnych dywanach zasiedli rycerze; dla rozrywki najstarsi i najmędrsi grają w warcaby i w szachy, a płocha młódź bije się w szable. Pod sosną, w podle krzaku głogu, ustawiono tron, cały z szczerego złota: tam siedzi król, władnący słodką Francją. Broda jego jest biała, a twarz rumiana; ciało piękne, postać dumna: kto by go szukał, temu nie trzeba go wskazywać. I posłowie zsiedli z mułów, i pokłonili mu się we czci i miłości.
Pierwszy przemawia Blankandryn. Rzecze królowi: „Witaj imieniem Boga wspaniałego, którego winniśmy ubóstwiać! Słysz, co ci przekazuje król Marsyl, chrobry rycerz. Dobrze się przepytał o wiarę, która zbawia: toteż chce ci dać swoich bogactw w bród, niedźwiedzie i lwy, i charty na smyczy, i siedemset wielbłądów, i tysiąc wypierzonych sokołów, i czterysta mułów objuczonych złotem i srebrem, i pięćdziesiąt wozów, z których uczynisz tabor, naładowanych tyloma grzywnami szczerego złota, że będziesz nim mógł dobrze zapłacić swoich zaciężnych. Dosyć już długo bawiłeś w tym kraju; godzi ci się już wracać do Francji, do Akwizgranu. Tam on podąży za tobą, tak ci uręcza, panie mój”. Cesarz wznosi ręce do Boga, spuszcza głowę i zaczyna dumać.
Cesarz trwa ze spuszczoną głową. Nigdy słowo jego nie było nagłe; taki ma obyczaj, iż mówi tylko wedle swej woli. Skoro się wreszcie wyprostował, twarz jego pełna była dumy. Rzecze do posłów: „Bardzoście dobrze powiedzieli. Ale król Marsyl jest moim wielkim wrogiem. Jakąż mogę mieć rękojmię słów, któreście rzekli?”. „Przez zakładniki — rzekł Saracen — których będziesz miał albo dziesięciu, albo piętnastu, albo dwudziestu. Oddam własnego syna, choćby miał zginąć, a sądzę, że dostaniesz i jeszcze godniejszych. Kiedy się znajdziesz w swym cesarskim pałacu, na wielkie święto świętego Michała, pan mój przybędzie do ciebie, on sam ci to uręcza. Tam, w twoich kąpielach, które Bóg uczynił dla ciebie, chce zostać chrześcijaninem”. Karol odpowiada: „Może jeszcze być zbawiony”.
Zachód był piękny, słońce jasne. Karol kazał odwieść do stajni dziesięć mułów. W sadzie kazał ustawić namiot. Tam podjął dziesięciu posłów; dwunastu rękodajnych troszczy się o ich usługę. Wytrwali tam całą noc, aż nastał jasny dzień. O wczesnym ranku cesarz wstał, wysłuchał mszy i jutrzni. Udał się pod sosnę, wzywa swoich baronów na radę; we wszystkim, co czyni, chce mieć francuskich panów za doradców.
Cesarz idzie pod sosnę, wzywa na radę swoich baronów: Ogiera diuka i Turpina arcybiskupa; Ryszarda Starego i bratanka jego Henryka; i walecznego hrabiego Gaskonii; Acelina, Tybota rejmskiego i krewniaka jego Milona. Przybyli także Gerier i Geryn, i z nimi hrabia Roland i Oliwier, waleczny i szlachetny; i Franków z Francji więcej jest niż tysiąc; i Ganelon przybył, ten który dopuścił się zdrady. Wówczas zaczyna się ona rada, która tak obróciła się na złe.
„Baronowie moi — rzekł cesarz Karol — król Marsyl przysłał mi swoich posłów. Chce mi dać bogactw swoich w bród, niedźwiedzie i lwy, i charty włożone do smyczy, siedemset wielbłądów i tysiąc wypierzonych sokołów, czterysta mułów objuczonych złotem Arabii; do tego więcej niż pięćdziesiąt wozów. Ale wzywa mnie, abym się wrócił do Francji: podąży za mną do Akwizgranu, do mego pałacu, i przyjmie tam naszą wiarę, głosząc, iż ta jest najświętsza: zostanie chrześcijaninem i ode mnie będzie przyjmował rozkazy. Ale nie wiem, jaki jest prawdziwy jego zamiar”. Francuzi mówią: „Miejmy się na baczności”.
Cesarz powiedział swoje. Hrabia Roland, któremu to nie jest w smak, zrywa się z siedzenia, wstaje i sprzeciwia się. Rzecze królowi: „Biada ci, królu, jeśli uwierzysz Marsylowi! Oto już siedem pełnych lat, jak przybyliśmy do Hiszpanii. Zdobyłem dla ciebie i Nobles, i Commibles; wziąłem Walterrę i ziemię pińską, i Balagier, i Tudelę, i Sezylę. Wówczas król Marsyl dopuścił się wielkiej zdrady: posłał piętnastu swoich pogan i każdy niósł gałąź oliwną, i wszyscy powiadali ci te same słowa. Naradziłeś się ze swymi Francuzami. Doradzili ci wielkie szaleństwo, wysłałeś do poganina dwóch swoich hrabiów, jeden był Bazan, a drugi Bazyli; i w górach, pod Haltyją, Marsyl uciął im głowy. Prowadź wojnę tak, jakeś rozpoczął! Powiedź pod Saragossę swoje chorągwie; podejmij oblężenie, choćby miało trwać całe twoje życie i pomścij tych, których zdrajca pozabijał”.
Cesarz siedzi ze spuszczoną głową. Gładzi brodę, targa wąsy, ale nie daje siostrzanowi żadnej odpowiedzi, ani dobrej, ani złej. Francuzi milczą, wyjąwszy Ganelona. Wstaje, idzie przed Karola i zaczyna bardzo dumnie. Rzecze królowi: „Biada ci, gdybyś uwierzył nicponiowi, mnie czy innemu, który by mówił nie dla twego dobra! Kiedy król Marsyl przekazuje ci, że ze złożonymi dłońmi stanie się twoim lennikiem i że weźmie całą Hiszpanię jak lenno z twojej łaski i przyjmie wiarę, którą my wyznajemy, kto ci radzi abyśmy odrzucili taką zgodę, ten snać niewiele dba, królu, jaką my śmiercią pomrzemy. Rada płynąca z pychy nie powinna przeważyć. Poniechajmy szalonych, słuchajmy roztropnych”.
Wówczas wysunął się Naim; brodę miał białą, włos na głowie siwy, nie było na dworze lepszego wasala. Rzecze do króla: „Dobrze słyszałeś, królu, odpowiedź, jaką ci dał Ganelon: dorzeczna jest i godzi się jej posłuchać. Zwyciężyłeś Marsyla w wojnie, zabrałeś mu wszystkie zamki, kuszami rozbiłeś mury, spaliłeś jego miasta, pobiłeś ludzi. Dziś, kiedy ci przekazuje, że się zdaje na twoją łaskę, czynić mu więcej jeszcze, to byłby grzech. Skoro chce ci dać jako rękojmię zakładników, ta sroga wojna powinna już ustać”. Frankowie rzekli: „Dobrze diuk gada”.
„Panowie baronowie, kogóż poślemy do Saragossy, do króla Marsyla?” Diuk Naim odpowiada: „Pojadę, królu, jeśli wasza wola: daj mi wnet rękawicę i laskę”. Król rzecze: „Tyś jest człowiek dobrej rady; na tę moją brodę, nie odjedziesz w tej chwili tak daleko ode mnie. Usiądź z powrotem, skoro nikt cię nie wzywał!”.
„Panowie baronowie, kogo możemy posłać do Saracena, który włada w Saragossie?” Roland odpowiada: „Mogę ja jechać”. „Nie, nie pojedziesz — rzecze hrabia Oliwier. — Serce masz harde i pyszne, przyszedłbyś tam do zwady, boję się tego. Jeśli król każe, mogę ja chętnie jechać”. Król spuszcza głowę i tak odpowiada: „Cichajcie obaj! Ani on, ani ty nie ruszycie się krokiem. Na siwą brodę, którą oto widzicie, biada temu, który by nazwał jednego z dwunastu parów”. Frankowie zmilkli, stoją pomieszani.
Wstaje Turpin rejmski, wychodzi z szeregu i rzecze do króla: „Zostaw w spokoju swoich Franków! Siedem lat trwasz w tym kraju, wiele ścierpieli męki, wiele boleści. Ale daj mnie, panie, laskę i rękawicę, a ja pójdę do hiszpańskiego Saracena: przyjrzę mu się, jak on wygląda”. Cesarz odpowie zgniewany: „Siadaj tam, na białym dywanie! I nie odzywaj się już bez mego rozkazu!”.
„Frankowie, rycerze moi — rzecze cesarz Karol — wybierzcie mi barona z mojej ziemi, który by mógł zanieść Marsylowi moje poselstwo”. Roland rzecze: „Niech to będzie Ganelon, mój ojczym”. Frankowie rzekli: „Z pewnością to jest człowiek po temu; gdy jego pominiesz, mędrszego nie znajdziesz”. Aż hrabiego Ganelona zdjął wielki lęk. Zdziera z szyi futro łasicy, został w jedwabnym kubraku. Oczy ma wypukłe, twarz wielce dumną, ciało szlachetne, pierś szeroką: tak jest piękny, że wszyscy parowie mu się przyglądają. Rzecze do Rolanda: „Szalony! Co do ciebie przystąpiło? Wiedzą wszyscy, że jestem twym ojczymem, i oto wskazałeś mnie, abym jechał do Marsyla. Jeśli Bóg pozwoli, abym wrócił stamtąd, będę ci szkodził, ile będę mógł przez całe twoje życie!” Roland odpowie: „To są słowa pyszne i szalone. Wiedzą wszyscy, że ja nie dbam o groźby; ale na posła trzeba nam człeka z głową; jeśli król chce, jestem gotów: pójdę tam za ciebie”.
Ganelon odpowiada: „Nie pójdziesz za mnie! Nie jesteś moim wasalem, ani ja twoim panem. Karol rozkazuje, abym wypełnił jego służby; pójdę do Saragossy, do Marsyla; ale nim uśmierzę ten srogi gniew, w jakim mnie widzisz, wypłatam ci jaką tęgą sztukę”. Kiedy Roland to słyszy, zaczyna się śmiać.
Kiedy Ganelon widzi, że Roland się śmieje, tak go to zabolało, że omal nie pękł ze złości; niewiele brak, aby postradał zmysły. Rzecze do hrabiego: „Nie kocham cię, ciebie, który zwróciłeś na mnie ten niesłuszny wybór. Mój prawy cesarzu, stoję tu przed tobą, chcę dopełnić twego rozkazu”.
„Pójdę do Saragossy! Tak trzeba, wiem o tym. Kto tam idzie, ten nie wraca. Pamiętaj nade wszystko, że mam za żonę twoją siostrę. Mam z niej syna, najpiękniejszego, jaki był w świecie. To Baldwin (rzecze), który będzie wielkim rycerzem. Jemu przekazuję moje ziemie i lenna. Miej go w swej pieczy, ja go już nie ujrzę w życiu”. Karol odpowiada: „Nazbyt masz miętkie serce. Skoro tak rozkazuję, trzeba ci iść”.
Król rzecze: „Ganelonie, zbliż się i przyjmij laskę i rękawicę. Słyszałeś sam: Frankowie cię wybrali”. „Panie — rzecze Ganelon — to Roland wszystko uczynił! Będę go nienawidził całe życie i Oliwiera, że jest jego druhem, i jego dwunastu parów za to, że go tak kochają. Wyzywam ich, panie, przed twoim obliczem”. Król rzekł: „Nadto się gniewasz. Pójdziesz, wierę, skoro ja każę”. „Mogę iść, królu, ale bez żadnej straży, zgoła tak jak poszli Bazyli i jego brat Bazan”.
Cesarz podaje mu rękawicę ze swojej prawicy. Ale hrabia Ganelon wolałby tam nie być. Kiedy miał wziąć rękawicę, upadła na ziemię. Frankowie rzekli sobie: „Boże! co to za wróżba? Ten znak wróży nam wielką stratę”.
Uwagi (0)