Rzecz wyobraźni - Kazimierz Wyka (gdzie mogę czytać książki online TXT) 📖
Rzecz wyobraźni Kazimierza Wyki traktuje o poezji od czasów dwudziestolecia międzywojennego do lat 70. XX wieku. Omawiani są więc autorzy tacy jak Krzysztof Kamil Baczyński, Miron Białoszewski czy Jerzy Harasymowicz, którego poezja fascynuje Wykę w sposób szczególny. Książkę tę można czytać na dwa sposoby — jako zbiór opinii o poetach, bądź jako świadectwo czasów, w których te opinie były formułowane.
- Autor: Kazimierz Wyka
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Rzecz wyobraźni - Kazimierz Wyka (gdzie mogę czytać książki online TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Kazimierz Wyka
Tak, to wina ojca Hamletowego wobec ojca Fortynbrasa — i plama, i grzech jego duszy, jest zmyta — przez Los i Boskie Sądy — Przeznaczenie”.
Tren Fortynbrasa Zbigniewa Herberta, poety znakomitego, do tego ustępu nawiązuje i jest on rodem z ducha Wyspiańskiego. Nie twierdzę, ażeby nawiązywał w świadomości autorskiej. Przypominam upodobanie Norwida do rzekomo przypadkowych koincydencji w kulturze i w historii, koincydencji ujawniających właśnie głębsze sensy. Herbert, podobnie jak Wyspiański, może zależnie, może niezależnie od niego — podejmuje dyskusję na temat, co w ogólnym porządku rzeczywistości winno być dla człowieka ważniejsze, będąc ważniejszym dla Fortynbrasa.
Czy „wielka dezintegracja” i wielka dezorganizacja wszelkiego porządku i konstrukcji ludzkiej, jaką częstokroć przynosi historia, a nieuchronnie śmierć? Czy wprost przeciwnie — „próba integracji”, ładu i sensu, przez człowieka nadawana jego egzystencji, jego kulturze i jego historii? W utworze Herberta trenem w ścisłym tego słowa znaczeniu jako opłakiwania zmarłego i żalu po nim są takie zdania. Mówią one, że Hamlet cieleśnie i dosłownie został przez śmierć rozebrany na kawałki i że żadna siła nie zdoła ich już nigdy złożyć w całość:
Tym rozrzuconym szczątkom Fortynbras przyrzeka żołnierski pogrzeb. Należy się on Hamletowi, ponieważ walczył, chociaż przegrał. Chociaż ciągle przeczuwał, że przegrać musi, i dlatego był „hamletyczny”. Pojawia się w kompozycji Herberta element stoicki. W znaczeniu wyrażonym przez te słowa: victrix causa deis placuid, sed victa Catoni. Zwycięska sprawa bogom się podobała, przegrana Katonowi. Zbyt często w historii bogowie „opowiadali się” po stronie mocniejszych batalionów, by nie budziło to określonej dumy ludzkiej: człowiek bardziej przygotowany jest na klęskę, znosi ją i sam podnosi się z klęski, a bogowie? Raz strąceni ze swych piedestałów, leżą w pyle i w zapomnieniu.
Kiedy element stoickiej gotowości, nawet na klęskę, wstąpił w układ ideowy Trenu Fortynbrasa, staje się on — antytrenem. Zaprzeczeniem konieczności opłakiwania zmarłych:
Podkreślam i powtarzam: czymże jest śmierć bohaterska wobec wiecznego czuwania. W tych słowach wyraziła się dobitnie teza o wyższości porządku historii i kultury nad wszelką dezorganizacją, nad porządkiem śmierci. Ujęcie owej tezy (znów w moim mechanizmie skojarzeniowym, nie mogę wiedzieć, czy u Herberta również w jego zamierzonej intencji światopoglądowej) nawiązuje do pewnego ustępu z Nieboskiej komedii Krasińskiego. Uważam osobiście ten ustęp za jej właściwe i pozytywne zakończenie przeciwstawione ogólnej katastrofie mającej nastąpić wraz ze śmiercią Pankracego i hr. Henryka. Przeciwstawione też jakże niejasno sformułowanej przez twórcę ingerencji Opatrzności.
Pankracy zapowiada: „Nie czas mi jeszcze zasnąć, dziecię, bo dopiero połowa pracy dojdzie końca swojego z ich ostatnim westchnieniem. — Patrz na te obszary — na te ogromy, które stoją w poprzek między mną a myślą moją — trza zaludnić te puszcze — przedrążyć te skały — połączyć te jeziora — wydzielić grunt każdemu, by we dwójnasób tyle życia się urodziło na tych równinach, ile śmierci teraz na nich leży”.
Uczeni komentatorzy spierają się o to, czy Krasiński miał w tym miejscu na uwadze nakazy socjalizmu utopijnego, czy inną doktrynę społeczną swojej epoki. Spór to pozbawiony sensu. Po prostu Krasiński wiedział doskonale, że każda rewolucja po swoim zwycięstwie musi w codziennej działalności cywilizacyjnej i gospodarczej utrwalić swoją wygraną. Inaczej wygrała tylko pozornie i na krótko. Dlatego zapowiedź Pankracego posiada taką, aż po chwilę obecną nośność i przekracza ona próg jego śmierci.
Podzielam wyznanie światopoglądowe Krasińskiego i Wyspiańskiego, wyznanie kształtujące Herbertowy Tren Fortynbrasa. Spójność, organizacja i całość mają prymat przed rozsypką, dezorganizacją i cząstkowością. Na zarzut, że jest to wyznanie minimalistyczne, odpowiadam, że jest maksymalistyczne. Chociaż bowiem przyznać należy wyższość porządkowi historii i kultury nad nieporządkiem śmierci, nie posiadamy żadnej z góry nadanej gwarancji, że nasza kultura ludzi XX wieku nie okaże się równie śmiertelna i przemijająca, jak tyle cywilizacji w przeszłości.
Nie mamy żadnych gwarancji, oprócz — wiecznego czuwania na wysokim krześle.
1972
Tytuł powyższy odwołuje się do książek i do wystąpień Mirona Białoszewskiego. Obroty wzięte są z tytułu zbioru poetyckiego, którym pisarz zadebiutował i który od razu zwrócił na niego powszechną uwagę: Obroty rzeczy (1957), Donosy — tom prozy Donosy rzeczywistości (1973), tom będący podstawą spektaklu Ryszarda Majora. Szumy — też od Białoszewskiego pochodzą i mają określić to, co jest szczególne i co wyróżnia jego pisarstwo.
Zapytany niedawno, co zamierza ogłosić po Donosach rzeczywistości i na czym właściwie polega jego maniera twórcza, poeta odpowiedział: „Może dalszy ciąg Donosów, a może coś w rodzaju „zlepy, szumy, ciągi”. — Bo tam są szumy takie: to co szumi w głowie, potem szum topoli, która rośnie naprzeciwko — w niej jest kilka, nazwijmy to, poezji — potem szumy informacyjne... No i w ogóle szumy. To słowo może jest trochę niebezpieczne, zastanowię się jeszcze...” (Szumy rzeczywistości. Rozmowa z Mironem Białoszewskim, „Kultura” 1974, nr 31).
Ostatniej wypowiedzi warto się uważniej przyglądnąć, cały bowiem Białoszewski jest obecny w tym fragmencie. Związany z lasem (lub rzeką) wyraz „szum” posiada charakter wyraźnie onomatopeiczny. Po polsku egzystuje w dwu postaciach: szum, szumieć. Może ulec przetworzeniu, jak np. w Słopiewniach Tuwima: — „szumni, strumni dunajewo po niehławie”. Nie oznacza jednak wprost lasu, jak w innych językach słowiańskich. Czeskie „szumawa”, serbskie — „szuma”. Czy „szumodia” — kraina leśna.
Lecz drzewa, lasy, rzeki, morza szumią na ogół bezładnie, nie wedle określonej melodii. Stąd pozbawione ładu kojarzenie czy myślenie nazywamy po polsku: szumi mi w głowie. I pierwsze, i drugie znaczenie miał na uwadze Kazimierz Wierzyński, kiedy napisał we wczesnym swoim liryku: „Wzbiera mię wiosna i w głowę, jak wino, szumami bije”. Bo po alkoholu też w głowie szumi — jak najdosłowniej, fizjologicznie.
Szumy informacyjne. Takie założenie wyrazowe powstać mogło dopiero w ramach teorii komunikacji i informacji. Wszelkie zniekształcenie komunikatu, także zniekształcenie czysto techniczne (np. kiedy zamiast słyszeć głos, odbieram w słuchawce telefonicznej bełkotliwe szumienie) bywa tutaj nazywane szumem. Na ogół głośniki na polskich dworcach kolejowych zamiast informować wydają raczej szumy informacyjne — charkoty, skrzypienia etc. Niejeden młody prelegent podobnie.
Wśród tego rodzaju chytrości i chytrostek, i podstępów semantycznych obraca się wyobraźnia językowa Mirona Białoszewskiego. Szczególnie w Donosach rzeczywistości, ale obracała się zawsze, od początku jego twórczości.
IIMiron Białoszewski urodził się w Warszawie 30 VI 1922. Jako poeta debiutował względnie późno, dopiero w roku 1957, tomem Obroty rzeczy. Lecz już dwa lata wcześniej, od jesieni 1955, znany był w stolicy dzięki swojemu prywatnemu teatrowi, Teatr Osobny.
Te trzy proste przypomnienia domagają się wyjaśnień. Wedle metryki jest Białoszewski rówieśnikiem pokolenia Kolumbów, urodzonego tuż po roku 1920, wykrwawionego w powstaniu warszawskim: Baczyński1096, Trzebiński1097, Gajcy1098, Stroiński1099, Bojarski1100, Borowski1101, Bartelski1102, Czeszko1103, Bratny1104. Tylko trzej ostatni żyją, chociaż jest to dzisiaj generacja ludzi zaledwie pięćdziesięcioletnich, chociaż przeciętna statystyczna życia w PRL o wiele jest wyższa.
Z czasem, po dwudziestu przeszło latach, rówieśnikiem literackim tego startego w popiół pokolenia Białoszewski został, publikując Pamiętnik z powstania warszawskiego (1970). W tej wspaniałej książce dał świadectwo codziennym godzinom i nocom grozy podczas powstania oraz niewymiernym cierpieniom burzonego miasta i cywilnej ludności. Świadectwo pozbawione patosu i frazesu, jak wszystko u Białoszewskiego — szare, zgrzebne i zwyczajne, ale właśnie dzięki temu tak przejmujące. „Od tej pory, od tego wejścia tam [w powstaniu] zaczęła się nowa potwornie długa historia wspólnego życia na tle możliwości śmierci”. Ta możliwość ciągłej śmierci trwała w stolicy do dnia jej powstańczej kapitulacji.
Pewien wybitny prozaik, batalista jako pisarz, świetny żołnierz i artylerzysta kampanii wrześniowej miał za złe Białoszewskiemu, że w powstaniu nie trzymał on karabinu w ręku. Mironek w powstaniu, tak go nazwał ironicznie. Ponieważ rozmawiam z żołnierzem, chodzi o Wojciecha Żukrowskiego1105, zapytam prosto, skąd Mironek miał wziąć karabin — jeżeli cytuję: „Kilkudziesięciotysięczna armia powstańcza dysponowała w chwili wystąpienia do walki zaledwie około tysiącem karabinów, 7 ckm, około 20 karabinów ppancernych, 500 pistoletów maszynowych [...], 3700 pistoletów” (W. Bartoszewski, Powstania dzień pierwszy, „Tygodnik Powszechny” 1974, nr 31).
Słowem — dla Białoszewskiego pozostała tylko muszka na celowniku. Świetnie ją wyzyskał. Z tej muszki ujął, jak nikt inny, groźne obroty palonego i niszczonego miasta.
Sprawę Teatru Osobnego na razie pomijam. Debiutując w roku 1956, Białoszewski zdaje się należeć do poetów generacji określonej umownie wedle tego pamiętnego roku. Tej generacji poetyckiej, której jako całości nikt dotąd nie zluzował na mapie literackiej PRL.
Nie zluzował, chociaż w ciągu prawie dwudziestu lat namnożyło się odtąd różnych orientacji, kierunków, poetyckich szkół i przedszkoli, nowych generacji i generacyjek, pokoleń i pokoleniąt. Wśród nich niewątpliwe talenty, nikogo nie zamierzam ukrzywdzić, ale te raczej w pojedynkę dzisiaj chodzą. Myślę o całościach, a taką było pokolenie 1956.
W pokoleniu tym nastąpiły debiuty pozorne i debiuty rzeczywiste. Rzeczywistymi były debiuty tych poetów, którzy — jak Grochowiak1106 czy Harasymowicz1107 — liczyli podówczas niewiele ponad dwadzieścia lat. Pozornie, z opóźnieniem startowali publicznie tacy pisarze jak Białoszewski1108 czy Herbert1109, w latach 1949–1955 piszący do szuflady. Nikt bowiem nie ośmieliłby się ich wydrukować w tym czasie.
Tym większe nastąpiło olśnienie Obrotami rzeczy, spóźnionym debiutem Mirona Białoszewskiego. Napisałem wtedy wręcz entuzjastyczny szkic Na odpust poezji. I chociaż może nie wypada samego siebie cytować, czynię to, ponieważ dzisiaj o Białoszewskim jako o poecie napisałbym tak samo: „Własna wyobraźnia. Zaskakująca wielostronność tej wyobraźni. Filozofia owej wielostronności. Stosunek uczuć, humoru, przywiązania, autoironii, groteski do samej wielostronności i do jej filozofii. Odkrywcze, sprawdzalne i nowatorskie widzenie zjawisk i siebie samego pośród ich obrotów”.
IIIKolejne zbiory poetyckie Białoszewskiego nie były przyjmowane z tak powszechnym aplauzem jak Obroty rzeczy. Ich tytuły: Rachunek zachciankowy (1959), Mylne wzruszenia (1961), Było i było (1965). Złożyły się na to różne przyczyny. Do Białoszewskiego z okresu debiutu chętnie się przyznawali wyznawcy krakowskiej Awangardy. A także sam mistrz J. P. Tymczasem M. B. wcale nie zamierzał kontynuować ich poetyki i nie był przybosioidalnym słowiarzem. Nie dłubał w języku jak w preparacie czy modelu imitującym jego żywe i zmienne wnętrze. Padały więc anatemy: „Białoszewski się skończył”.
Nie odnoszę tych słów do Artura Sandauera1110. Zawsze on ujawniał i także na omawianym zakręcie pisarstwa Białoszewskiego okazał dalekosiężne zrozumienie istoty i przyszłości tego pisarstwa. Przeczytawszy Mylne wzruszenia, Sandauer napisał: „W tym szaleństwie jest metoda, w tym bałaganie — system, i wydaje się, jakoby autor zanurzał się w tunel grafomanii po to, by dokopać się wylotu, i jakoby traktował słowo z możliwie największym niedbalstwem po to, by dotrzeć do nowych w nim wartości” (Poezja rupieci, „Kultura” 1966, przedruk: Debiuty poetyckie 1944–1960. Wiersze, autointerpretacje, opinie krytyczne, Warszawa 1972).
Otóż to, panie Arturze, trafił pan w dziesiątkę. Poezja Mirona Białoszewskiego to na pewno poezja rupieci, marginaliów, starych ciuchów, zwykłych odpadków dnia codziennego. Dlatego taka jest zgrzebna i pozornie nijaka. Jego zaś pisarstwo w ogóle świadczy, że obchodzą go głównie żywe bebechy języka polskiego. Wyobraźnię językową Białoszewskiego wypada nazwać wyobraźnią językowych bebechów. Ich postacią główną jest mówienie, zwyczajne polskie mówienie. Białoszewski pisząc, notując — mówi, i tylko pozornie pisze. Trzeba go słuchać, a nie tyle czytać.
Pisarz posiada pełną świadomość, że taka jest jego metoda twórcza. Cytuję: „Na pytanie: czym jest literatura?” — odpowiada: „Zaczęło się wszystko od mówienia, nie od pisania”. Widzi w warstwie słownej języka — dramat, co znaczy u niego dziwić się. „W przeobrażeniach słów, w łamaniach gramatyki widzę skrót rozgrywającego się dramatu”. „Słowo to rzecz lub czynność, kiedyś tam powstało dla oznaczenia czegoś, dostało określoną treść, ale w ciągu wieków używania słowa były przekręcone, deformowane, znaczenia przechodziły różne fluktuacje i właśnie na tym migotaniu narosłych znaczeń polega dramat wewnątrz słowa” (Gracja Kerenyi, Odtańcowywanie poezji, czyli dzieje teatru Mirona Białoszewskiego, Kraków 1973, s. 11).
Te wyznania czy też zeznania pisarza zgromadziła w książce podanej w nawiasie węgierska poetka i tłumaczka. Nauczyła się ona języka polskiego w obozach koncentracyjnych, dzisiaj nim pisze w sposób wyborny. Jest bowiem córką świetnego filologa Karola Kerenyi1111, który z samym Tomaszem Mannem1112 pozostawał w korespondencji.
Scenariusze działań scenicznych uprawianych przez Białoszewskiego i kilka bliskich mu osób — scenariusze i zapisy, bo trudno nazywać je sztukami scenicznymi — dostępne są dzisiaj w wydaniu Teatr Osobny 1955–1963 (Warszawa 1971). Białoszewskiemu do stworzenia
Uwagi (0)