Rzecz wyobraźni - Kazimierz Wyka (gdzie mogę czytać książki online TXT) 📖
Rzecz wyobraźni Kazimierza Wyki traktuje o poezji od czasów dwudziestolecia międzywojennego do lat 70. XX wieku. Omawiani są więc autorzy tacy jak Krzysztof Kamil Baczyński, Miron Białoszewski czy Jerzy Harasymowicz, którego poezja fascynuje Wykę w sposób szczególny. Książkę tę można czytać na dwa sposoby — jako zbiór opinii o poetach, bądź jako świadectwo czasów, w których te opinie były formułowane.
- Autor: Kazimierz Wyka
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Rzecz wyobraźni - Kazimierz Wyka (gdzie mogę czytać książki online TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Kazimierz Wyka
Świadomości artystycznej Broniewskiego czy chociażby kryptoświadomości jego nie będę przypisywał ogniwa literackiego, które ów zaśpiew pasterski łączy z poezją gramatyki widoczną w Hawraniu i Muraniu. Co innego z interpretatorem i historykiem literatury. Bywa on jak rzemieślnik brakujące a konieczne ogniwo wprawiający w kratę. Istnieje krótka nowela Władysława Orkana810 Południe (w tomie Herkules nowożytny, 1905). Podobnie jak w Tatrach, lecz u Orkana w jego rodzimych Gorcach, między zboczem Turbacza a Sucharza, śpiewa do siebie młoda para pasterska. Juhas jedną dziewczynę — niechaj mówi Orkan: „poznał od razu głos Tekli, którą łońskiego roku na Spalonem, pasąc z nią woły, przyniewolił sobie, a potem jej odniepadł dla Haźbiety”. Więc śpiewa teraz dla Haźbiety, Elżbiety. „I na oczach stanęły mu te liście bukowe, na których se ją przyniewolił, i te owce białe, które ich obstąpiły jako świadki...”
Mniejsza o teksty wykonywane przez Jaśka z Zarębków i Haźbietę. Ważniejsze ich ku przyszłości poezji idące echo. Wyraziło się ono u Orkana w nieoczekiwanym, zwłaszcza w utworze napisanym prozą, zagęszczeniu kontaminacji fleksyjnej występującej u Pawlikowskiej811, Tuwima812 i Broniewskiego. Południe, nowela niewielka rozmiarem, mieści około pięćdziesięciu czasowników w formie bezosobowej lub w trzeciej osobie rodzaju nijakiego. Pojawiają się one w charakterystycznych skupieniach, niczym echo odzywające się po kolejnych zaśpiewach Jaśka. Pozostańmy przy tym cytacie:
„Dumą radosną porwany, zawiódł głośno:
Poleciało ku wierchom — zadźwięczało po bukowym lesie — rozjękło, rozniesło się po dalszych uboczach — i Jaśkowi zdało się, że słyszy echa dobyte z niewidzianych dalekich organów. Zaśmiał się szczęśliwym śmiechem”.
Poetów dwudziestolecia wyprzedził zatem Orkan. Wątpię, czy pamiętali oni jego zwięzłą nowelę; wątpię także, czy znał ją Broniewski. Historyk literatury musi jednak ogniwo jego ręką wykonane wprawić do całości wywodu. W ramach interpretacyjnego domysłu mając do wyboru jakąś tam realną parę ludzi, którym góry stają się posłuszne, wolę wybrać ową parę z tatrzańskiej poezji Tetmajera, albowiem od niej o wiele jest bliżej do dwójcy o bliźniaczej nazwie Hawrań i Murań.
Być może dowiodłem chociaż częściowo, że liryk Broniewskiego pełen jest uroku, poetyckiej mądrości i kunsztu. Jeśli nie, taką mam prośbę, przyjaciele. Zjeżdżacie z Głodówki autobusem w stronę Łysej Polany, ku bramie parku narodowego, a tam te wspaniałe górskie bliźnięta najbliżej drogi się przysuwają. Zamiast w wulgarnej turystyce wybić na tym zakręcie korek od kolejnej butelki czystej ojczystej, niech wam coś mocno zaśpiewa:
Na witrynach księgarskich oglądać można od wielu tygodni zestaw tomów oprawny w brązowe płótno, a ponadto tekturowym pudełkiem ujęty w sprzedażną całość. Złocony napis wiążący to introligatorskie pudełko zapowiada: C. Norwid, Pisma wybrane. Kto spojrzy uważniej, dostrzeże zawartość poszczególnych tomów: 1. Wiersze, 2. Poematy, 3. Dramaty, 4. Proza, 5. Listy. Oraz u dołu każdego z tych tomów ich sprawca wydawniczy PIW (Państwowy Instytut Wydawniczy).
Pragnę się zająć zawartością w sensie materialnego przekazu określonych tekstów — owego zestawu-klocka, oraz jego pojemnością — w sensie ładunku kulturowego i intelektualnego, który się w nim mieści. Zadanie do łatwych nie należy. Piszący te słowa jest bowiem rodowo związany z pewnym zwartym klanem w obrębie plemienia historyków literatury. Jest to klan norwidystów. I nie byłoby mi zbyt trudno właśnie z punktu widzenia owego klanu spojrzeć na opisany klocek i w sposób fachowy go posmakować.
Tymczasem Pisma wybrane Norwida sygnalizują osiągnięcie o znaczeniu bardziej rozległym aniżeli kłopoty naukowe i edytorskie klanu norwidystów czy całego plemienia historyków literatury polskiej. Wypada więc zająć jakieś stanowisko pośrednie i mieszane. Takie, w którym doświadczenia norwidysty przekazane zostaną każdemu czytelnikowi bądź nabywcy opisywanego wydania. By pomóc mi ocenić Pisma wybrane Norwida jako fakt z dziedziny tradycji i kultury narodowej, potwierdzający słowa samego poety: „Dzisiejszej [tzn. XIX-wiecznej, przyp. K. W.] Polski obywatelem nie jestem, tylko trochę przeszłej i dużo przyszłej”.
Niezbędna jest w tym celu pewna informacja. Najbardziej zapoznany za życia pośród największych poetów polskich, Cyprian Norwid813 (1821–1883), nigdy dotychczas nie doczekał się wydania zbiorowego pism. Nie mogło się to stać za jego życia, ponieważ — niezależnie od towarzyszącego Norwidowi lekceważenia przez współczesnych, zaś odtrącenia przez opinię — takiego wydania nie mieli za życia swego również Mickiewicz, Słowacki, Krasiński. Nie doczekał się Norwid podobnego wydania także i po śmierci, chociaż od jego pozgonnego odkrycia przez znakomitego tłumacza, erudytę i krytyka Zenona Przesmyckiego814 (Miriama) (1860–1944) dobiega lat siedemdziesiąt.
Jedyna próba takiej edycji sporządzona została przez Tadeusza Piniego815 (Dzieła, 1934) trzydzieści pięć lat temu. Nie było w niej listów poety, a nade wszystko roiła się ona od straszliwych, pełnych tępej pogardy dla Norwida nieporozumień filologicznych i interpretacyjnych. Stała się też przedmiotem procesu sądowego wytoczonego Piniemu przez Przesmyckiego oraz kampanii prasowej przeprowadzonej przez klan norwidystów w jego owoczesnym składzie. Pisząc podówczas o edycji Piniego, orzekałem krótko: niecały Norwid, całkowita kompromitacja. Cytuję dalej samego siebie: „Pini zaopiekował się Norwidem niczym dobrotliwy belfer, dla dobra krnąbrnego ucznia poprawiający milczkiem błędy w jego zdaniu i kiwający z politowaniem głową nad prostotą Norwida”.
Po wielu, naprawdę wielu latach nie jestem skłonny aż tak ostro sądzić. Jakby bowiem nie było, tylko poprzez ów brzydki tom Piniego dorobek Norwida dostępny był we względnej całości. I pozostał do czasu klocka edytorskiego, jaki przed chwilą opisałem — dostępny.
Przed rokiem 1939 dwukrotnie podejmowano pełne wydanie dzieł pisarskich Norwida. Dlatego powiedziałem pisarskich, ponieważ dorobek malarski jest przedmiotem konfuzji, złej rejestracji i wręcz fałszerstw, o których nie sposób mówić dokładnie. Podejmowano w takich momentach historycznego kalendarza XX wieku, iż wśród norwidystów krąży anegdota, że przedsięwzięcie to wróży kolejną wojnę światową.
Bo proszę! W roku 1912 Zenon Przesmycki ogłosił cztery woluminy zamierzonej edycji Pism zebranych Norwida. Owe ułomkowe Pisma zebrane po dzień dzisiejszy stanowią najpiękniejsze wydanie Norwidowskie, a zarazem świadectwo onegdajszego, a dzisiaj nieosiągalnego polskiemu drukarstwu kunsztu poligraficznego oraz rozrzutnej dbałości ze strony zasłużonej firmy wydawniczej Jakuba Mortkowicza. Wydanie Przesmyckiego przerwała pierwsza wojna światowa. Jego tom kolejny, oznaczony literą F, przeczekał na strychu krakowskiej oficyny wydawniczej Anczyca obydwie wojny światowe i dopiero w roku 1946 został puszczony do sprzedaży.
W ćwierć wieku Przesmycki zaczął od nowa. Od roku 1937 począł wydawać Wszystkie pisma Cypriana Norwida po dziś w całości lub fragmentach odszukane. Nadeszła druga wojna światowa, wydanie dokończone nie zostało. Było ono bardzo dziwne: nie obejmowało wierszy i poematów Norwida, lecz jego dorobek w innych gatunkach literackich. I co dalej?
Przepisuję teraz z Calendarium Norwidowskiego, które J. W. Gomulicki816 dołączył do Pism wybranych. Rok 1944, a więc znów ćwierć wieku wstecz od roku obecnego, od roku 1969.
„Dokładnie w przeddzień wybuchu powstania warszawskiego w paru księgarniach ukazują się pierwsze egzemplarze konspiracyjnie wydanego zbiorku Norwida GROMY I PYŁKI (oprac. J. W. Gomulicki), zawierającego jego wiersze rozproszone albo nieznane, zilustrowane reprodukcjami równie nieznanych rysunków tego artysty. Cały nakład przepada w płonącej introligatorni, do naszych czasów dochodzi jednak sześć egzemplarzy tego wydania. W pożarach Warszawy płonie również cały nakład siódmego tomu WSZYSTKICH PISM, który ocalał zaledwie w jednym egzemplarzu.
W szpitaliku powstańczym przy ul. Żurawiej umiera w dniu 17 X chory i wycieńczony Zenon Przesmycki, zabezpieczywszy przedtem w piwnicy swego mieszkania przy ul. Mazowieckiej całe posiadane przez siebie archiwum norwidowskie”.
Archiwum to, zbiór bezcenny dla poznania Norwida i wszelkiej nad jego dziełem pracy naukowej, w styczniu 1945 roku, jeszcze przed wyzwoleniem Warszawy, wydobyte zostało i zabezpieczone przez jedną z wypraw ratujących dobytek kulturalny spalonej stolicy.
W świetle takich faktów złowróżbna anegdota krążąca wśród norwidystów przestaje być anegdotą. Staje się groźnym potwierdzeniem słów samego poety. Potwierdzeniem dotyczącym jego losu dośmiertnego i skłonnym rozciągnąć się na los pośmiertny, a ten dotyczy głównie pisanej puścizny: „jest ironia zdarzeń i jest ironia czasów”.
IIPo raz trzeci w ciągu stulecia XX — takimi w przypadku Norwida należy posługiwać się miarami historii — wydanie zbiorowe jego dzieł, wydanie krytyczne co do tekstów i zaopatrzone w wyczerpujący komentarz, podjął Juliusz Wiktor Gomulicki. Syn poety Wiktora Gomulickiego (1848–1919), jednego z pierwszych przynależnych do klanu norwidystów, najwybitniejszy dzisiaj znawca, edytor, interpretator i miłośnik Norwida. Z wydania tego ukazały się dotąd tomy pierwszy i drugi, zawierające to, co dla Norwida najważniejsze: jego dorobek w zakresie wierszy. Co oznacza tego rodzaju wydanie krytyczne oraz komentowane, odpowiedzią niechaj będzie dokładny zapis bibliograficzny: Cyprian Norwid Dzieła zebrane, opracował Juliusz W. Gomulicki. Tom pierwszy, Wiersze, tekst (str. XCV, 996). Tom drugi, Wiersze, dodatek krytyczny (str. 1088); łącznie ponad dwa tysiące stron ścisłego i zwartego druku.
Tak zamierzone wydanie całego dorobku Norwida musi objąć ponad dziesięć tomów, a ile lat potrwa? Warszawa 1966, taki jest początek, ale kiedy koniec? Na psa urok, by odpędzić złe przywidzenia, mawiała moja babka. Przypominam nadto złowróżbną anegdotę o łączności między cyklem wojen światowych a wydaniami zbiorowymi Norwida. I dlatego ograniczone do pięciu tomów Pisma wybrane poety są inicjatywą i przedsięwzięciem jak najbardziej słusznym. Gwarantują trwałe wejście Norwida w krwiobieg kultury polskiej i czytelnictwo młodego pokolenia, chociaż to i owo nad wykonaniem tego przedsięwzięcia jako norwidysta grymasić będę. W tej głównie nadziei, że chociaż opublikowane w nakładzie 30 tys. egzemplarzy, wydanie to może być, a nawet po jego wyczerpaniu powinno być wznowione. Uwagi i propozycje pewnych zmian mogą się więc przydać wydawcy.
Wyjmuję tomy z introligatorskiego pudełka, by rozpatrzyć, czy słusznie dorobek pisarski Norwida podzielono na pięć mniej więcej równomiernych działów, a wobec tego tomów. Wiersze, poematy i dramaty nie budzą żadnej wątpliwości. Przed wyjęciem tomów z owego pudełka obawiałem się, czy aby nie za dużo papieru poświęcono na prozę i listy Norwida. Po dokładnym przestudiowaniu tomu czwartego i piątego Pism wybranych wątpliwości te jestem skłonny całkowicie zawiesić. Pomijam argumenty dotyczące prezentowanego przez Gomulickiego wyboru listów poety, jako że argumenty (i mankamenty) z tym wyborem związane zanadto się obracają w kręgu wtajemniczonych norwidystów.
Pozostańmy przy tomie czwartym — Proza (stronic 662). Jakkolwiek znakomitą większość pomieszczonych tutaj utworów, nowel, deklaracji, wystąpień, literackich portretów, niby-naukowych rozpraw — znam, jak to wypada norwidyście, wrażenie całościowe z lektury jest wręcz nieoczekiwane. Zaskoczenie. Zaskoczenie bogactwem i różnolitością idei Norwida. Podziw dla szerokiego myślenia tego twórcy, którym zwraca się on ku swojej epoce, ku historii, ku miejscu narodu polskiego w obrębie kultury europejskiej. Utwory fabularne — nowelistyczne Norwida, jak Ad leones czy Tajemnica lorda Singelworth, czy jego wspaniałe zapisy wspomnieniowe jak Menego bądź Czarne kwiaty, bywały — ze względu na swoją przynależność gatunkową — oddzielane od innych rodzajów jego prozy. Połączone w całość wybraną przez Gomulickiego ukazują one swoją jedność. Jakaż to jedność? Najwspanialszego eseisty polskiego, o czymkolwiek on mówi i jak mówi, czy ma rację i czy nie ma racji. Czy jest „przestarzały”, czy jest „nowoczesny”. Śmieszne podziały, dlatego odpowiednie przymiotniki położyłem w cudzysłowie.
Podaję przykład. Norwid na pewno jest całkiem „przestarzały”, kiedy krótko przed zgonem pisze notatkę Fabulizm Darwina, usiłując w niej zakwestionować darwinowską teorię ewolucji. Lecz Norwid jakże jest „nowoczesny”, kiedy dostrzega znaczenie dzieła Darwina817 O pochodzeniu człowieka (1871). Podobnie jak rzekomo przestarzały i całkowicie nowoczesny okazuje się Słowacki, autor Genezis z ducha (1844), wizją poetycką dopełniający białe plamy na mapie ewolucyjnej historii gatunków i człowieka. Ostateczna ocena Norwida sprzeczna jest sama w sobie? Na pewno. Ale proszę mi pokazać taką drugą wśród polskich pisarzy i myślicieli:
„Treścian zdania mego o Darwinie jest ten:
Szpada pierwszego konsula, Bonapartego, przyniosła Kamyk Rozety818 i egiptologię; szpada Anglii w Indiach przyniosła nam sanskryt i filologijny ustrój; też z Indów AVANTURĄ zetknięcie się dało parabolijny indyjski pogląd na biologię i jej proces.
Darwin jest w błędzie, bo jest wielki Anglik na polu, na którym patriotyzm nie ma co robić. Ale to jest wielki Anglik” (Fabulizm Darwina).
Żaden z wielkich poetów emigracyjnych nie był tak głęboko zakorzeniony w otaczającą go europejską kulturę intelektualną i artystyczną jak właśnie Norwid. Gdyby zawierzyć najczęściej przywodzonym przezeń cytatom, czytywał on jedynie Pismo Święte i klasyków. Naprawdę było inaczej. Już dawno na to zwracał uwagę Stefan Kołaczkowski819, a propozycje interpretacyjne Gomulickiego i Macieja Żurowskiego820 wykazują, jak ściśle poezja Norwida zanurzaną bywa w otaczającą go poezję francuską, a specjalnie — Baudelaire’a821. Można się sprzeczać o dokładny zakres tej łączności, istnieje ona jednak niewątpliwie między Kwiatami zła Baudelaire’a (1857) a reprezentatywnym cyklem Norwida Vade-mecum (po roku 1860), chociaż Norwid raczej replikował, aniżeli naśladował.
I dlatego przykład z Darwina prowadzi dalej, i wciąż w tym samym kierunku: Norwid a kultura europejska. Tom Proza przynosi dotąd nieznany tekst, wręcz sensacyjny. Podaję cały tytuł tego znakomitego eseju („pisałem 1872 lata, w Paryżu”, podaje Norwid), jaki przesłany do kraju i niepublikowany, dotąd spoczywał w archiwach: Obywatel Gustaw Courbet. Zarys — publicystom, artystom, krytykom i korespondentom polskich dzienników poświęcony..
Trudno wyobrazić sobie większe przeciwieństwo osobowości, doktryny malarskiej i postawy ideowej aniżeli Norwid i Gustaw Courbet822 (1819–1877). Gomulicki znakomicie w przypisach do owego eseju ukazał składniki tego przeciwieństwa. Lecz Courbet swoją działalnością rewolucyjną podczas Komuny Paryskiej823 musiał pociągnąć Norwida, ciekawić i budzić chęć zrozumienia.
Uwagi (0)